Po raz pierwszy w historii Kielce w 2020 roku mają dwie mistrzynie Polski w lekkiej atletyce. Gdyby ktoś był ciekawy, jak nagrodziły za złote medale Katarzynę Furmanek i Karolinę Młodawską, informujemy, że do tej pory miasto nie zdobyło się na taki gest.
Prezydent Bogdan Wenta wprawdzie przyjął kilka dni po historycznym sukcesie zawodniczki KKL wraz z ich trenerami Grzegorzem Furmankiem i Zdzisławem Lipińskim, ale ograniczył się do wręczenia listów gratulacyjnych i upominków książkowych. Ani prezydent, sam były zawodowy sportowiec, ani nikt z jego współpracowników, wśród których nie brak ludzi mających w przeszłości kontakt ze sportem, nie wpadł na pomysł, aby zafundować mistrzyniom jakąś nagrodę pieniężną.
Tym bardziej to trudne do zrozumienia, że nie chodzi przecież o miliony czy setki tysięcy złotych, jakie miasto często płaci piłkarzom nożnym czy ręcznym. Dla lekkoatletek po tysiąc czy nawet po kilkaset złotych nie dało się znaleźć w budżecie?
No cóż, Królowa Sportu od zawsze biedna była, lekkoatleci, poza największymi gwiazdami, nigdy nie byli hojnie nagradzani za swoje osiągnięcia. Tak było przed wojną i po wojnie, za PRL-u i w III RP niewiele się zmieniło.
Od okresu międzywojennego zwycięzcy biegów, skoków czy rzutów na zawodach najczęściej otrzymywali dyplomy. Rzadziej wręczano też pamiątkowe żetony, czyli odpowiedniki dzisiejszych medali. Nagrody rzeczowe należały do rzadkości, a jeśli już były to czasem bardzo oryginalne.
Pismo „Ziemia Radomska” 29 września 1932 roku informowało, że najlepszy lekkoatleta ze Skarżyska-Kamiennej Mieczysław Mirkowski, który skakał o tyczce ponad 3 m i rzucał oszczepem blisko 50 m, na olimpiadzie Kolejowego Przysposobienia Wojskowego w Warszawie za zwycięstwo w rzucie granatem otrzymał złoty żeton i… maskę przeciwgazową. „Należy zaznaczyć, że p. Mirkowski posiada już kilkadziesiąt żetonów i uznań za 1-sze miejsce w lekkoatletyce” – podkreślono.
W relacji z biegu sztafetowego dookoła Kielc w maju 1937 roku „Gazeta Kielecka” donosiła, że zwycięski zespół Wojskowego Klubu Sportowego zdobył nagrodę prezydenta miasta „w postaci popiersia Marszałka Piłsudskiego na postumencie marmurowym”.
Za zwycięstwo często wręczano puchary lub inne nagrody przechodnie lub – jak je nazywano – wędrowne. Oznaczało to, że zdobywcy zobowiązani byli zwrócić je przed następnymi zawodami, na których ponownie wręczano je zwycięzcom. Aby takie trofeum zdobyć na własność, trzeba było wygrać dwa lub więcej razy.
Organizatorzy imprez dbali też, aby jeden zawodnik nie zdobył czasem za dużo pucharów. I tak np. czołowy polski długodystansowiec Jan Marynowski w narodowym biegu na przełaj na 5 km 3 maja 1938 roku w Kielcach musiał startować poza konkursem, ponieważ już dwa razy zdobywał puchar i nie mógł dostać trzeciego. Otrzymał go biegacz, który przybył na metę minutę później.
Po wojnie nowe komunistyczne władze niewiele były hojniejsze. Za drużynowe zwycięstwo w zawodach Święta Przysposobienia Wojskowego i Wychowania Fizycznego 6-7 października 1945 roku w Kielcach z udziałem mistrzów i reprezentantów Polski srebrny puchar był nagrodą przechodnią. Dwie nagrody na własność ufundowały zakłady Społem. Jedną za największą liczbę indywidualnych zwycięstw otrzymała Mieczysława Moderówna z Łodzi, która wygrała bieg na 60 m oraz skoki wzwyż i w dal. Drugą najlepszy kielecki zawodnik Zygmunt Florczyk, zwycięzca pchnięcia kulą i rzutu granatem. Medalistkę olimpijską Jadwigę Wajsównę z Pabianic, zwyciężczynię kuli i rzutu dyskiem, nagrodziła firma Łęski. Pierwszy na mecie biegu na 500o m Onufry Półtorak z Łodzi otrzymał, jak informował wychodzący wówczas w województwie „Dziennik Powszechny”, nagrodę Kieleckiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej. Natomiast zwycięzcom pozostałych konkurencji musiały wystarczyć pamiątkowe żetony. Wicewojewoda kielecki Henryk Urbanowicz prócz ufundowania wspomnianego pucharu przechodniego zaprosił organizatorów zawodów i zawodników na przyjęcie z okazji święta Milicji Obywatelskiej.
Jakie konkretnie nagrody otrzymali lekkoatleci, pozostaje tajemnicą. Z kroniki skarżyskiego Granatu Bogdana Winiarskiego dowiadujemy się natomiast, że jej autor za zwycięstwo w rzucie dyskiem w mistrzostwach zrzeszenia sportowego Stal na początku sierpnia 1951 roku w Stalowej Woli prócz dyplomu dostał sandały. Potwierdzeniem tego faktu jest załączone wyżej zdjęcie.
Kolejna fotografia wykonana została podczas wręczania nagród na podsumowaniu roku i „Balu Mistrzów Sportu” w KSZO Ostrowiec Świętokrzyski w drugiej połowie lat 60. Chociaż były skromne, wymagano na piśmie potwierdzenia odbioru.
Najlepsza polska lekkoatletka w historii Irena Kirszenstein-Szewińska nigdy nie startowała w zawodach na terenie Kielecczyzny. Była jednak zapraszana na spotkania, najpierw jako mistrzyni Europy i olimpijska, później przyjeżdżała jako działaczka i prezes PZLA.
Prawdopodobnie jej pierwsza taka wizyta miała miejsce jesienią 1964 roku w Starachowicach. Przyjechała wraz z Ewą Kłobukowską na spartakiadę Fabryki Samochodów Ciężarowych „Star”. Ale nie po to, by startować. Jako zdobywczynie czterech medali olimpijskich w Tokio – złotego w sztafecie 4×100 m, srebrnych w biegu na 200 m i w skoku w dal (Kirszenszenstein) oraz brązowego na 100 m (Kłobukowska) – były honorowymi gośćmi tej imprezy. Na załączonym zdjęciu widać, że nie wyjechały z pustymi rękami. Nie wiemy, jaki prezent wręczył im jeden z organizatorów spartakiady Jerzy Rakowski z Rady Zakładowej FSC i TKKF. Po minie Ireny Kirszenstein można sądzić, że był satysfakcjonujący.
Najlepsza świętokrzyska lekkoatletka w historii Mirosława Sarna często powtarza, że za wcześnie się urodziła. Jako mistrzyni Europy, finalistka olimpijska w XXI wieku byłaby gwiazdą niejednych zawodów i za sam start w nich inkasowała tysiące, nie tylko złotych. Pół wieku temu o finansowych nagrodach mogła tylko marzyć.
Za zwycięstwo w skoku w dal w prestiżowym mityngu w Zurychu otrzymała non-ironową koszulę nocną oraz składany budzik. Na mistrzostwach Europy w Atenach w 1969 roku prócz złotego medalu organizatorzy nagrodzili ją małym pucharkiem, przypominającymi różaniec i popularnymi w Grecji koralikami (komboloi) oraz golarką damską do nóg. W Polsce władze sportowe wyceniły ten sukces na 2 tys. ówczesnych złotych (jako nauczycielka zarabiała wówczas 2,2 tys. miesięcznie).Ponadto nagrodę w wysokości 1500 zł przyznano jej trenerowi i mężowi Edmundowi Sarnie.
Jako mistrzyni Europy zapraszana była na różne spotkania. Przede wszystkim do przedsiębiorstw z branży budownictwa, reprezentowała bowiem barwy Budowlanych Kielce. Przynosiła z nich upominki w rodzaju talerzy czy wazonów z laki. Na spotkaniu w redakcji „Expressu Wieczornego” w Warszawie otrzymała wazon zdobiony bursztynem.
Po zdobyciu mistrzostwa Starego Kontynentu Mirosława Sarna doczekała się też w końcu klucza do mieszkania. Ale nie była to nagroda, bo wcześniej wpłacili z mężem wymaganą kwotę do spółdzielni. A mieszkanie mieli już obiecane w 1965 roku, gdy po studiach w krakowskiej AWF sprowadzili się do Kielc.
Elżbieta Kapusta, która odnosiła największe sukcesy w latach 80. ubiegłego wieku, czyli w końcówce PRL, na nadmiar nagród też nie mogła narzekać. Pamięta, że w 1983 r. otrzymała porcelanowy zestaw obiadowy za ustanowienie rekordu stadionu w Sopocie w biegu na 400 m czasem 52,71 s. W tym okresie organizatorzy mityngów, którym zależało na ich silnej obsadzie, zaczęli też wypłacać nagrody pieniężne.
W latach 90. stało się to już powszechną praktyką. W Kielcach najwięcej pieniędzy zainkasował Szwed Patrik Sjöberg, rekordzista Europy w skoku wzwyż, dwukrotny wicemistrz olimpijski i mistrz świata. Za start w rozegranym w 1993 roku na stadionie na Pakoszu 38. Memoriale Janusza Kusocińskiego otrzymał prawie 12 tys. dolarów. Pokonał go najlepszy polski skoczek Artur Partyka, ale musiał się zadowolić 12 milionami ówczesnych złotych, czyli około 700 USD.
Polscy medaliści mistrzostw świata i olimpijscy w rzutach, którzy przyjeżdżają w ostatnich latach na Memoriał Zdzisława Furmanka w Kielcach, mogą liczyć na nagrody w wysokości kilku tysięcy złotych (raczej nie więcej niż równowartość tysiąca dolarów).
Zbliżone kwoty oferują organizatorzy biegów ulicznych. Od lat najbardziej znane z nagród w naszym regionie były Uliczne Biegi Sylwestrowe w Szydłowie. Zwycięzcy biegu głównego dostawali po 2 tys. zł, wartościowe nagrody rzeczowe czekały także na najlepszych w biegach dzieci i młodzieży. Główny organizator biegów Jan Klamczyński dbał też o nagrody dla zwycięzców klasyfikacji drużynowej. Przed kilkunastu laty otrzymywali w Szydłowie… żywego świniaka.
W zawodach na stadionie o cennych nagrodach lekkoatleci mogli najczęściej tylko marzyć. Oczywiście bywały wyjątki, jak chociażby nagroda za awans do I ligi drużyny KKL w 2006 roku. Ówczesny prezydent Kielc Wojciech Lubawski przyznał do podziału na około 30 zawodników 50 tys. zł.
Oby jak najwięcej było taki nagród w przyszłości dla lekkoatletów. Oby dziś Mikołaj o nich nie zapomniał!